Grzybica u świnki morskiej

Ja to mam "szczęście" do różnych robalo - świństw. Jak nie pasożyty na kwiatach, to na zwierzaku. Półtora miesiąca temu kupiłam sobie świnkę morską, a właściwie dwie, bo to ponoć zwierzęta stadne, które lepiej się czują, kiedy są chowane parami. Żeby nie mieć problemu z nadmiarem świnek i nie kastrować faceta (prosiaczka :) oczywiście), bo to mimo wszystko takie barbarzyńskie mi się wydaje, wzięłam dwie samiczki. Malutkie, młodziutkie, choć widać, że różnią się wielkością i wyglądem, więc na pewno z różnych miotów. O tym niestety nie pomyślałam, żeby brać rodzeństwo, choć z tego co sobie przypominam to mieli niemal samych facetów i tylko te dwie babki, więc w "tym rzucie" wyboru nie miałam. Świnki kupiłam w sklepie zoologicznym, bo się naczytałam, że kupując prosiaka z pseudo - hodowli można przywlec grzybice, świerzby i inne tego typu "przyjemności". Na początku starałam się nie brać ich na ręce, bo i tak były przerażone, a kiedy już je wzięłam, wyczułam "guzek" u jednej, całkiem duży guzek, no i się oczywiście wystraszyłam, że świnka ma jakiegoś raka i mi za chwilę zdechnie. Byliśmy u wetka, który stwierdził, że to grzybica, którą świnka musiała mieć od dłuższego czasu, skoro urosła do takich rozmiarów, więc pewnie razem z nią była kupiona, że świnki tak mają jak się stresują, albo są źle chowane, że to się roznosi, więc pewnie za chwilę rozniesie jej się po ciele i przejdzie na drugą świnkę i - żeby było ciekawiej - może też przejść na nas, a przez ludzi te grzybice odzwierzęce są ciężko przechodzone. No więc super. A my się do nich przytulaliśmy, bo takie fajne, malutkie, milutkie... Dostaliśmy smarowidło i specyfik na uodpornienie dla obu pieszczoch. Oddzieliliśmy je, żeby nie przechodziło ze świnki na świnkę, ale obie były tak smutne, cichutkie, nic nie chciały jeść ani pić, że z powrotem wylądowały razem (ku ich wielkiej radości), bo stwierdziliśmy, że jak druga miała się zarazić to się już zaraziła. Wet miał rację - kolejne, tym razem placki, pojawiły się u chorej świnki, ale o dziwo druga nie zachorowała. Miały podawane lekarstwo, przemywane zainfekowane miejsca, dwa razy były "kąpane" w preparacie obie i w końcu ogłosiłam sukces w walce z chorobą i obie wykąpałam tym razem w szamponie dla psów :) Na szczęście więc wszystko dobrze się skończyło i się nie zaraziliśmy, choć najbardziej ja byłam narażona, bo przez cały okres choroby tylko ja miałam z nimi kontakt. Przy okazji przesuszyłam sobie ręce ciągłym myciem po każdym dotknięciu świnek albo klatki i prasowaniem dosłownie wszystkich rzeczy, bo się bałam, że w praniu (w ciepłej wodzie) się rozniesie. Wiem, że to brzmi trochę histerycznie, ale poczytałam sobie o leczeniu takiej grzybicy u ludzi i doszłam do wniosku, że żadne środki ostrożności nie będą tu przesadzone.


Jeśli więc kupujesz świnkę morską, nastaw się na to, że z jakiego źródła by nie była, zawsze może jej się jakiś grzyb przyczepić. Korciło mnie, żeby starać się o zwrot kasy wydanej na leczenie od sklepu zoologicznego, ale to wiązałoby się z kolejnymi wydatkami na wetka, żeby stwierdził, że świnka musiała chorować wcześniej (o ile da się to udowodnić) i użeraniem się ze sklepem, a chyba mi się nie chce.

Komentarze

Popularne posty